Weszłam
do domu i zdjęłam moje przemoczone buty i płaszcz. Chmury również
płakały. Weszłam do salonu i usiadłam na sofie, która była kremowa.
Wzięłam do ręki pilot i włączyłam nim telewizor. W telewizji leciały
jakieś nudne i stare telenowele. Przełączyłam na kanał muzyczny i na nim
leciały same nudy. Jakieś ,, nie wiem czy wierzę jej wyłączyłam
telewizor i położyłam się spać. Po kilku minutach odpłynęłam do krainy
Morfeusza.
Obudził mnie dźwięk mojego dzwonku do telefonu. Na
wyświetlaczu migało imię “Kastiel“. Nie mam zamiaru z nim gadać -
pomyślałam i odrzuciłam połączenie. Chłopak dobijał się jeszcze z
dziesięć minut, ale ja nie odbierałam. W końcu jednak dał sobie spokój.
Odetchnęłam z ulgą i poszłam do kuchni by zrobić sobie coś porządnego,
na kolację. Zrobiłam sobie kanapkę z serem i szynką. Po chwili po
kanapce nie było już śladu. Umyłam talerz i poszłam do łazienki.
Wykąpałam się i przebrałam się w jasnoniebieską pidżamę. Poszłam do
salonu, bo o 20:05 był mój ulubiony program, Hell‘s Kitchen. Oglądałam
pożerając popcorn, który przygotowałam wcześniej. Już szef Amaro miał
kogoś wywalić, ale ten moment przerwał dzwonek do drzwi. Podeszłam do
nich i nie spoglądając przez wizjer otworzyłam je. Gdy zobaczyłam kto
złożył mi wizytę, nogi się pode mną ugięły. Był to Kastiel. W tej
chwili w ogóle nie chciałam go oglądać.
-
Cześć. Mogę wejść? - zapytał, a ja nie mogąc wydusić, ani jednego słowa
kiwnęłam -głową i zaprosiłam go gestem ręki do środka.
Weszliśmy do salonu i spoczęliśmy na kanapie. Siedzieliśmy długo w ciszy, aż on w końcu przemówił.
- Czemu nie odbierałaś telefonu? Zrobiłem coś nie tak? - spytał spokojnie. Pokręciłam głową przecząco.
- M-masz kogoś innego? - zapytał drżącym głosem.
-
N-nie. Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć? - odparłam patrząc się na niego
ze smutkiem, a równocześnie ze złością. Jak on może myśleć, że jestem
jakąś ladacznicą?
- To o co chodzi? - spytał.
Między nami znowu nastała napięta cisza.
- Jestem w ciąży... - powiedziałam, a po moim policzku poleciała łza.
-
To nie może być prawda! Przecież się zabezpieczaliśmy! - krzyczał na
mnie. Teraz dopiero zrozumiałam, że w ogóle się nie zmienił.
- Czy to w ogóle moje dziecko? - spytał się niespodziewane.
- A niby czyje, jak nie twoje? - teraz dopiero nerwy zaczęły mi puszczać.
-
No nie wiem, może Armina, Alexy'ego, Lysandra, a może nawet pana
gospodarza? Z nimi wszystkimi spędzasz dużo czasu! - zaczął głośno
wrzeszczeć.
- Bo to moi przyjaciele! Odkąd pojawiła się ta twoja była Debrah zmieniłeś się Kastiel. I to bardzo!
- Nie mieszaj w to Debrah! To nie jej wina, że puszczasz się na prawo i lewo! - teraz to przegiął!
- Wyjdź stąd. Nigdy, ale to przenigdy nie wracaj.
-
Zobaczymy jak dasz sobie radę, z wychowaniem tego bachora. Alimentów
nie będę na pewno płacił! - krzyknął i wyszedł. Jak on mógł mi to
zrobić? Ja go kochałam... Oczywiście, mogłam się tego spodziewać. Ja go
nigdy nie zdradziłam. Jak z Alexy'm? Przecież to gej! Jak mógł oskarżać o
oto Lysa, swojego najlepszego kumpla? Ja go za bardzo kochałam, żeby go
zdradzić... Mogłam się niby spodziewać tego, że nie pokocha naszego
dziecka. Szkolny buntownik przewijający pieluszkę małemu bobaskowi.
Jakby to wyglądało? JAK!?
Miałam dość wrażeń jak na ten dzień. Położyłam się na kanapie i... zasnęłam.
Następny dzień
Gdy obudziłam się rano, szybko do łazienki i zwymiotowałam.
Dzisiaj nie idę do szkoły. Zadzwonię do Violi. Muszę jej to powiedzieć, w
końcu to moja najlepsza przyjaciółka!
Wzięłam
niepewnie mojego niebieskiego iPhone. Weszłam w kontakty i chciałam
wykręcić numer Violetty, ale coś mnie powstrzymało. Bałam jej się o tym
powiedzieć, bo nie wiedziałam jak zareaguje. Może się ode mnie odwróci,
tak samo jak Kastiel? Może z drugiej strony nie będzie tak źle, i będzie
mnie wspierać na duchu? Dobra, dzwonię.
- Halo? Violetta? - spytałam niepewnie.
- Tak. To ty Aria? - usłyszałam głos po drugiej stronie.
- Tak. Violu, mogłybyśmy się spotkać w parku za piętnaście minut?
- Tak, a coś się stało? Masz jakiś taki dziwny głos... - powiedziała najwyraźniej wyczuwając smutek w moim głosie.
- N-nie. To znaczy tak. A zresztą wytłumaczę ci wszystko na miejscu. Pa - powiedziałam rozłączając się.
Wzięłam
mój telefon i włożyłam go do mojej jasnokremowej kopertówki. Poszłam do
przedpokoju i założyłam kremowe balerinki. Wyszłam i powoli szłam przez
ulicę, aż w końcu doszłam do parku. Usiadłam na pobliskiej ławce i
czekałam na Violettę. Po pięciu minutach fioletowowłosa przyszła. Ubrana
była w grzeczną białą sukienkę, w ręku jak zwykle trzymała swój
fioletowy szkicownik. Na nogach miała białe balerinki, z żółtą kokardką.
Usiadła koło mnie, spojrzała się na mnie troskliwie i spytała:
- Co się stało?
- Jestem w ciąży... - rzekłam spuszczając głowę. Potem zapanowała długa cisza. Wcale nie była napięta, ale czułam się dziwnie.
- To dziecko Kastiela? - Teraz mnie wkurzyła. Wiedziała, że ja jego tylko kocham, a pyta się mnie o takie rzeczy.
-
No, a niby czyje jak nie jego? - zaczęłam się na nią drzeć. - Wiesz jak
bardzo go kochałam i kocham go zresztą teraz. Nigdy bym go nie
zdradziła. Nigdy!
- Przepraszam. Nie to miałam na myśli. - powiedziała nieśmiało i spuściła głowę.
- To ja, przepraszam... Nie powinnam tak na ciebie wyskoczyć... - rzekłam
-
Nic się nie stało. Wiedz, że w tej sytuacji możesz zawsze na mnie
liczyć. Sorka, ale muszę już lecieć. Umówiłam się z Arminem. Cześć!
-
Cześć. - odparłam uśmiechając się. - Miłej randki życzę! - krzyknęłam
jak już się oddaliła. Fioletowowłosa tylko się do mnie uśmiechnęła.
Droga do domu strasznie mi się długo dłużyła. Zwykłe dziesięć
minut było dla mnie niemalże wiecznością. Nagle zobaczyłam coś, co
bardzo mnie zmartwiło... I złamało mi serce. Zobaczyłam Kastiela jak
obściskiwał się z... Debrą! Wiedziałam, że prędzej czy później poleci na
jej wytapetowaną buźkę i skąpe ciuszki. W sumie dziecko to nie jego
bajka, ale zawsze bardzo lubił zajmować się swoją młodszą siostrą,
Alice. Kastiel kochał dzieci. Kiedyś nawet, grał charytatywnie ze swoim
zespołem dla dzieciaków z domu dziecka. Może jeszcze zmieni zdanie i
pokocha nasze dziecko? Nie. Prędzej uwierzyłabym, że naszą planetę
napadło stado ufoludków. Podeszłam do ''zakochanej'' pary i przyglądałam
się im dłuższą chwilę. Tak bardzo jej zazdrościłam... Tak bardzo
chciałabym być na jej miejscu i całować czerwonowłosego, być blisko
niego i czuć zapach jego mocnych perfum. Po paru sekundach odkleili się
od siebie i spojrzeli się na mnie. Ona z wyrazem twarzy '' Co się
gapisz, debilko?'', a on z '' to nie tak jak myślisz, zaraz ci wszystko
wytłumaczę''. Nie chciałam w tej chwili słuchać jego wyjaśnień. Nie za
bardzo mnie interesowało co ma mi do powiedzenia. Pewnie wciśnie mi sto
bajeczek, że wysysał z jej warg jad żmii, czy coś w tym stylu. On nie
chce wychowywać naszego dziecka, to niech się ode mnie odczepi. Ja na
pewno nie podejmę się aborcji. Za bardzo kocham dzieci, by to zrobić.
Usłyszałam tylko jak się z nią żegna i szybkie kroki za mną.
- Aria... To nie tak jak myślisz. - zaczął się głupkowato tłumaczyć.
-
Wiesz co? Nie masz żadnych skrupułów. Po co zrobiłeś mi dziecko? Po co
mnie uwiodłeś? Wykorzystałeś mnie Kastiel. Teraz noszę nasze dziecko, a
ty liżesz się z tą szmatą. Nie widzisz, że ona cię nie kocha? Ona z tobą
jest tylko dla kariery.
- Ale... - i tu nie dałam mu dokończyć.
-
Ale ty jesteś naiwny. Wiesz ile zrobiła ci krzywdy w przeszłości, a ty
nadal chcesz z nią być i ją kochasz jak jakiś opętany. Ona to
wykorzystuje. Chcesz się widywać z naszym dzieckiem? Tego ci nie
zabronię, ale nas już nie ma i nie będzie. Cześć. - rzekłam i pobiegłam w
stronę domu.
Weszłam do domu i dostrzegłam masę zdjęć na ścianie, na komodzie, które było oprawione w piękną, złotą ramkę.
-
Czas zrobić wiosenne porządki - pomyślałam i wyrzuciłam wszystkie nasze
wspólne zdjęcia, prezenty od niego i wszystkie inne rzeczy, które
mogłyby mi jego przypominać... Ułożyłam się spać i szybko zasnęłam...
Następny dzień...
Obudziło mnie głośne walenie do drzwi i przeraziłam się nie na
żarty. Wstałam z łóżka, jednocześnie dotykając moimi stopami miętowy
dywanik, który średnio pasował do mojego pokoju. Założyłam moje koto -
kapcie i zeszłam na dół zobaczyć kto to się tak dobija. Otworzyłam drzwi
i to był... Kastiel!
- Czego? - powiedziałam patrząc się na niego tak, gdyby moje spojrzenie umiało zabijać po nim nie zostałby ani ślad.
-
Musimy pogadać, o wczorajszej akcji i o... dziecku. - wow, takiej
przemiany z jego strony nie spodziewałam się nigdy. Prędzej uwierzyłabym
w świętego Mikołaja, niż Kastiel Blade miałby się kiedykolwiek
zmienić.
- Wchodź - rzekłam zapraszając go gestem ręki do środka.
Siedzieliśmy w salonie. On gapił się w podłogę, a ja na niego, lodowatym wzrokiem.
- Przyszedłeś tu tylko milczeć? - odezwałam się po kilku sekundach.
-
Nie. Nie wiem od czego zacząć. - powiedział odrywając wzrok od
jasnobrązowych paneli i przenosząc brązowe tęczówki na moją osobę.
-
A od czego tu zaczynać? Wytłumacz mi tylko czy jesteś z nią czy nie? A
zresztą, powiedz mi tylko czy chcesz wychowywać nasze dziecko.
Przemyślałeś to sobie? - powiedziałam
-
Nie, nie jestem z Debrah. Po tym pocałunku, którego byłaś świadkiem...
zerwała ze mną. - rzekł i spojrzał się w moje oczy. Zauważyłam w nich
smutek, złość, rozczarowanie. Już się miałam na niego rzucić i dać mu
porządnie w pysk za to, że przychodzi sobie po prostu ot tak i myśli, że
między nami może jeszcze coś być. Nie po tym co mi zrobił, o nie! Mam
dość.
Zachowuje się w tej chwili ja dziecko, które znudziło się starą
zabaweczką i kupuję sobie nową. Potem tamtą ktoś ukradł i teraz znowu
chce tę starą zabawkę. Jak mam mu wybaczyć? Jak? Czy w ogóle potrafię to
zrobić? Myślę, że potrzebuję czasu. Z drugiej strony, nie chciałabym,
żeby dziecko wychowywało się bez ojca, a co jeśli historia znów się
powtórzy? Może te dziecko wcale go nie zmieni i nadal będzie tym samym
szkolnym buntownikiem, który zmieniał dziewczyny jak rękawiczki.
-
Czego ode mnie oczekujesz? - spytałam patrząc się obojętnym i wręcz
znudzonym wzrokiem w jego tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady.
- Przebaczenia. - nie wiedziałam, że w ogóle zna to słowo.
- Pieprzysz? Po tym co mi zrobiłeś? - Nareszcie wybuchłam wstając i zaczęłam nerwowo chodzić po pomieszczeniu.
-
Wiem, ale czasu nie dam rady cofnąć. Zacznijmy wszystko od początku. -
powiedział również wstając i zatrzymując mnie na chwilkę. Ujął moją
twarz w swoje ręce, bym mogła spojrzeć w jego oczy.
-
Umówmy się tak. Daj mi tydzień, by to przemyśleć. - powiedziałam i
spojrzałam się na niego, dając mu do zrozumienia, by wyszedł. Zrozumiał
przekaz i wyszedł rzucając: Mam nadzieję, że podejmiesz dobrą
decyzję...
TYDZIEŃ PóŹNIEJ...
Dzień jak co dzień. Umówiłam się z Kastielem, by oznajmić mu
moją decyzję. Uwierzcie mi, że wcale nie była ona taka prosta, jaka się
wydawała. Może się teraz wydawać Wam, że jestem naiwna, ale...
Wybaczyłam mu... Wiem, że głupio postąpiłam, jestem naiwna i w ogóle,
ale teraz będzie taka próba. Czy będzie się starał. Jeśli tej próby nie
przejdzie z nami będzie koniec i nie będzie miał żadnej szansy...
- Halo, Kastiel? - zadzwoniłam do niego, ciesząc się, że znowu będziemy razem.
- Halo? Nie, to Debrah, a kto mówi? - powiedział damski głos po drugiej stronie słuchawki...
Ja myślałam, że się zmienił. Że skończył z tą Debrah! Czy ja zawsze muszę być taka naiwna?
Pobiegłam
do mojego pokoju i beczałam z dobre dwie godziny. Usłyszałam dzwonek do
drzwi. Miałam nadzieję, że to Violetta. Zawsze lubiła wpadać do mnie w
soboty. Zeszłam na dół i zobaczyłam za drzwiami Kastiela.
-
Debrah mówiła mi, że dzwoniłaś... - powiedział. Ubrany był w zwykłą
czarną bluzę, która była lekko rozsunięta przez co było widać jego
czerwony t-shirt z logiem grupy rockowej ''Black guitar''.
-
Tak. Naprawdę myślałam, że się zmienisz Kastiel. Miałam dać Ci szansę,
ale nie wiem czy powinnam po tym jak Debrah odebrała telefon. Nie staję
wam na drodze życia z nią będziesz szczęśliwszy. Pamiętaj o naszym
dziecku, nie może się wychowywać bez... - przerwał mi moją ''przemowę''
namiętnym pocałunkiem, w którym było tyle pasji... Tyle miłości i
tęsknoty. Nie mogłam, znaczy nie chciałam oderwać się od niego. Tak
bardzo za nim tęskniłam. Gdy w końcu zrozumiałam, że to co robię jest
złe, odsunęłam się od niego.
-
Daj mi szansę. - szepnął, a ja stałam jak wryta nie mogąc wypowiedzieć
nawet zwykłego ''Nie''. Kiwnęłam tylko głową dając mu do zrozumienia, że
to zrobiłam. On mnie pocałował w policzek i wyszedł. Zostawił mnie i
moje zagubione myśli sam na sam. Nie wiedziałam czy dobrze czy źle
postąpiłam. Byłam... Zagubiona...
Moja
ciąża stała się już widoczna. Wszyscy już wiedzieli... Jedni
gratulowali, drudzy się wyśmiewali. Osób, które mi gratulowały było
naprawdę dużo. Bo była to prawie połowa szkoły. Chociaż większość mnie
nie znała, no ale cóż. Do szkoły chodziłam, ponieważ nie mogłam jeszcze
załatwić sobie nauczania indywidualnego. Indywidualne nauczanie było
dostępne w czwartym miesiącu ciąży. Bałam się, że ktoś mnie popchnę i
stracę tą małą osóbkę, która jest jakby częścią mnie. Kas, wspierał mnie
na każdym kroku. Chyba się zmienił... Troszczył się o mnie, starał się
by nic mi nigdy nie brakowało.
Nadszedł dzień, w którym była dyskoteka szkolna. Kastiel namówił
mnie żebym tam poszła chociaż w ogóle tego nie chciałam. Dyskoteki są po
to by tańczyć, a nie siedzieć. I w ogóle ja z tym brzuchem? Phi! Z
początku się opierałam, mówiłam, że nie chcę iść, ale Kas zapewnił mnie,
że cały czas będzie się mną opiekował i jeśli będziemy się nudzić na
tej imprezce to pójdziemy się gdzieś przejść. W końcu się zgodziłam. Nie
wiedziałam jak się ubrać. W końcu dyskoteka nie wypada pójść w starym i
wyciągniętym dresie, no nie? Postanowiłam założył białą sukienkę z
ćwiekami po bokach. Oczywiście ta sukienka była bardzo luźna. Zrobiłam
lekki make-up i założyłam długie, białe kolczyki ze złotymi serduszkami w
środku. Dostałam je od Kastiela w dniu naszej sześciomiesięcznicy.
Ehh... Czasem potrafił być romantyczny. Umalowałam moje oczy
ciemnobrązowym cieniem do powiek. Podkreśliłam moje kości policzkowe
różowym pudrem. Moje usta pomalowałam brzoskwiniowym błyszczykiem. O
dziewiętnastej miał wpaść Kastiel. Spojrzałam na zegar i stwierdziłam,
że zostało mi jeszcze pięć minut. Założyłam na nogi czarne buty na dwu
centymetrowym koturnie. Usiadłam na moim jasnofioletowym fotelu i
czekałam na niego. Spojrzałam na wiszący na ciemnofioletowej ścianie
zegarek. Za chwilę powinien być. - pomyślałam i usłyszałam dzwonek do
drzwi. Podeszłam szybkim krokiem i je otworzyłam. Zobaczyłam Kastiela,
który prezentował się nieziemsko. Jego czerwone włosy sięgające parę
centymetrów za ramiona, zastąpiły czarne włosy obcięte na tak zwanego
Irokeza. Uśmiechnął się do mnie.
- Widzę nowy image. - zaśmiałam się.
- Mam nadzieję, że lepszy. - mruknął.
- No pewnie. Idziemy? - spytałam się.
-
A co mamy tu stać? - warknął. Ah... Kas, którego kocham powrócił. Objął
mnie i szliśmy w stronę samochodu. Pchnął furtkę i po chwili
znaleźliśmy się na chodniku. Podeszliśmy do czarnego Volkswagena
Scirocco. Wsiedliśmy i jechaliśmy tak w ciszy z trzy minuty. Nie miałam
daleko do liceum. Było to jakieś dwadzieścia minut na piechotkę.
Wysiedliśmy z samochodu. Impreza najwidoczniej już się rozpoczęła, bo
było słychać głośną muzykę. Weszliśmy do środka. Kas zaciągnął mnie na
górę. Nie było tam nikogo. Zaczął prowadzić do chłopskiej toalety i
pocałował mnie bardzo namiętnie. Całowaliśmy się tak bardzo długo,
dopóki Kas nie zaczął zdejmować mi sukienki.
-
Kas... Jestem w ciąży... Boję się, że coś stanie się naszemu dziecku. -
powiedziałam kładąc swoje ręce na jego umięśnionym torsie i lekko go
odepchnęłam.
- Rozumiem... Poczekaj
na mnie na korytarzu przyniosę nam coś do picia. - rzucił i wyszedł z
toalety. Wyszłam za nim i usiadłam na schodach. Wstałam i poczułam jak
ktoś mnie spycha ze schodów.
Leżałam na podłodze, w kałuży krwi, trzymając się za brzucho. Zanim
zamknęłam oczy, zobaczyłam Amber i jej koleżaneczki, które stały nade
mną i się śmiały... Nie miałam siły nic powiedzieć. Szepnęłam tylko -
Pomóżcie mi... One odpowiedziały mi tylko głośnym śmiechem...
W tym samym czasie
Lysander
Stałem z moim bratem Leo i rozmawialiśmy. Dyrektorka stała pod
ścianą z innymi nauczycielami i rozmawiała z nimi o czymś bardzo
zacięcie. Wokół nas, bardzo dużo osób tańczyło w rytm piosenek,
puszczanych przez Armina i Alexy’ego. Nienawidziłem nigdy imprez,
przeciwieństwie do mnie i Leo, Rozalia uwielbiała tańczyć. Tańczyła z
Iris, Melanią, nawet Natanielem, który specjalnie na dzisiejszą imprezę
ubrał koszulę w kratę i zwykłe dżinsy.
- Cz-cześć Lys… - rzekła nieśmiało do mnie Violetta.
- Cześć Violu. Coś się stało?
- N-nie… Mam taką prośbę. Mógłbyś zanieść to Ari? Ja muszę zaraz
jechać do domu i nie mogę jej tego dać… - niemalże wyszeptała
fioletowłosa, spuszczając wzrok i wpatrując się w swoje jasnozielone
buty na obcasach.
- Dobrze, a wiesz może gdzie ona jest?
- Tak. Powinna być na górze. – rzekła, na co ja wziąłem od niej
niewielką torebkę, która była cała lekko fioletowa i miała napisane ‘’Be
happy’’. Poszedłem na górę i usłyszałem głośny wrzask. To co zobaczyłem
przeraziło mnie. Na podłodze leżała Aria, cała we krwi, a nad nią
Amber, Li i Charlotte. Nie spodziewałem się tego po nich. Wiedziałem, że
Amber jej nienawidzi, ale żeby usiłować ją zabić?
- Amber, co ty jej zrobiłaś? – spytałem wściekły. Blondynka tylko się na mnie rzuciła i mnie przytuliła.
- Lyyy-siuu. Jak ty możesz mnie o takie coś podejrzewać? –
odpowiedziała odrywając się ode mnie – Dziewczyny zresztą potwierdzą to,
bo byłam w łazience poprawić makijaż.
Nie wiedziałem co mam najpierw zrobić – czy wezwać pogotowie,
czy zawołać Kastiela, który w tej chwili przepadł jak kamień w wodzie.
- Dziewczyny, idźcie po Kastiela i opowiedzcie mu całą prawdę, skoro
mi nie chcecie nic powiedzieć. – rzekłem kucając obok dziewczyny i
wyjmując z kieszeni od mojej ciemnozielonego płaszcza mój telefon.
Wystukałem na lekko zarysowanym ekranie telefonu numer do pogotowia,
zadzwoniłem i podałem dokładny adres. Odłożyłem telefon i zobaczyłem
biegnącą po schodach dyrektorkę, wraz z Violettą.
- Lysander!!! – krzyknęła przerażona – Wezwałeś pogotowie?
- Tak. – odpowiedziałem i przykucnąłem obok dziewczyny. Jej brązowe
włosy okalały jej delikatną twarz, która nawet w tej chwili była
przepiękna. Nigdy nie dostrzegałem jak bardzo była piękna. Zawsze
uważałem ją tylko za dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela.
Traktowałem ją też dosyć chłodno – na korytarzu tylko zwykłe ‘’cześć’’ i
tyle, rozmawiałem z nią chyba tylko raz. Wiele razy Kastiel mówił mi o
ich kłótniach, które zdarzały się dosyć często. Ignorowałem słowa
przyjaciela skierowane pod jej temat. Mówił, że nie ma zamiaru niańczyć
żadnego dziecka i udawać szczęśliwą rodzinkę. Nagle poczułem mocne
popchnięcie, straciłem równowagę i upadłem. Zobaczyłem Kastiela, który
przy niej kucnął. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale w jego
brązowych tęczówkach można było dostrzec strach. Wszyscy byli bardzo
przejęci i czekali na szkolną pielęgniarkę, która moim zdaniem w niczym
by tutaj i tak nie pomogła.
DWA DNI PÓŹNIEJ
Obudziłam się w zupełnie nieznanym mi miejscu. Wokoło było
wszystko białe: kołdra, którą byłam przykryta, okna, ściany i nawet
drzwi. Domyśliłam się, że na pewno jestem w szpitalu, ale nie pamiętałam
nic ze szkolnej dyskoteki, aż po wyjście Kastiela. Próbując sobie coś
przypomnieć usłyszałam pukanie do drzwi. Leżąc i spodziewając się
czerwono włosego w drzwiach zobaczyłam Lysandra.
- Cześć – powiedział. Byłam bardzo zdziwiona jego wizytą. Czy za jego sprawą jestem akurat tutaj?
- Cześć – odpowiedziałam – usiądź. Chłopak spełnił moje polecenia i
usiadł na białym krzesełku obok mojego łóżka. Przez chwilę spoglądaliśmy
w swoje oczy, a między nami nastała nieprzyjemna cisza. Wcale nie była
ona napięta, była ona jak już wcześniej wspominałam po prostu
nieprzyjemna.
- Ekhem… A gdzie Kastiel? – spytałam.
- Jest w domu… Bardzo się tym przejął… - rzekł.
- Ale czym?
- Emmm… Jakby ci to powiedzieć… - odparł, nerwowo drapiąc się po swojej głowie.
- Normalnie, prosto z mostu – odpowiedziałam uśmiechając się nerwowo. Nie wiedziałam co się stało.
- Bo widzisz… Ty poroniłaś – na słowo ‘’poroniłaś’’ w moich oczach
zebrały się łzy. To nie mogła być prawda… Nie mogła. W życiu nie
przypuszczałabym, że to właśnie dlatego znalazłam się w szpitalu.
Odkryłam się i nagle zobaczyłam, że dość krągłe brzuszko zamieniło się w
normalne płaskie brzucho. Dotknęłam je i… nic nie poczułam. Nie
poczułam mojego dziecka, jego kopania w moim brzuchu.
- Przykro mi – rzekł białowłosy przysuwając się do mnie i uwięził
mnie w swoich silnych ramionach. Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej i
moczyłam jego białą koszulę swoimi łzami.
Oderwałam się od niego, bo usłyszałam głośne chrząknięcie. Ku
mojemu przerażeniu zobaczyłam Kastiela. Jego twarz była bardzo
przemęczona. Ubrany był w zwykłe szare dresy i białą bokserkę. Podszedł
tylko do Lysandra i z całej siły uderzył go pięścią w twarz, a mnie
obdarzył tylko pełnym złości spojrzeniem…
Patrzyłam
na zamykające się z trzaskiem drzwi. Nie wiedziałam, czemu
czerwonowłosy tak zareagował na to, że Lysander mnie przytulił. Owszem,
sama byłam tym bardzo zdziwiona, że chłopak z którym rozmawiałam może ze
dwa razy, przytulił mnie w chwili, kiedy właśnie tego potrzebowałam. We
wpatrujących się we mnie dwukolorowymi tęczówkami Lysandra, mogłam
odczytać przerażenie, które spowodowane było dziwnym zachowaniem
Kastiela. Sam był pewnie bardzo zdziwiony zachowaniem swojego
przyjaciela, który nigdy wcześniej go nie uderzył. W okolicy jego
zielonego oka, dostrzegłam lekkie limo.
- Ja już lepiej pójdę – powiedział białowłosy i wyszedł, zostawiając
mnie samą ze swoimi zagubionymi myślami. Odsunęłam kołdrę na bok i
podniosłam swoją białą bluzkę od pidżamy do góry, tak że było widać mi
brzuch. Dotknęłam go i nie mogłam uwierzyć, że mieszkaniec tego miejsca
nigdy tam nie powróci…
Przymknęłam oczy i poczułam na swoich policzkach słone łzy,
które od razu starłam swoją dłonią. To był najgorszy dzień w moim życiu –
kłótnia z Kasem i utrata dziecka… W tej chwili bardzo chciałam cofnąć
czas i wcale nie iść na tą durną dyskotekę. Jedna chwila, a tak zmieniła
moje życie… Nie było przy mnie nikogo, ani Kasa i ani jednej osoby z
mojej rodziny, zresztą to i tak nie nowość. Rodziców nigdy nie
interesował mój los, ani co się ze mną dzieje, równie dobrze mogłabym
dla nich umrzeć. Może teraz uznacie, że przesadzam, ale taka jest
prawda. Nieraz mama z ojcem źle mnie traktowali, wyrzucali z domu – to
przez nich znalazłam się w Anglii. Inni mieli szczęśliwy dom, rodzinę, a
ja mieszkałam w jednej, wielkiej patologii.*
Przymknęłam swoje powieki i nawet nie wiedząc kiedy,
odpłynęłam w krainę Morfeusza. Obudziłam się, rozglądając się po sali, w
której się znajdowałam. Moje ciało było bardzo obolałe, prawdopodobnie
od ciągłego leżenia. Postanowiłam rozprostować kości i pochodzić trochę
po pomieszczeniu. Podeszłam do okna i zerknęłam na parking. Moją uwagę
przykuły czerwone włosy jakiegoś chłopaka wysiadającego z samochodu, na
co zabiło mi gwałtownie serce. Zobaczyłam, jak chłopak podszedł do
brunetki jadącej na wózku inwalidzkim. Odwrócił się i to jednak nie był
Kastiel… W środku poczułam smutek, że jednak nie przyszedł, żeby mnie
odwiedzić, żeby ze mną porozmawiać, żeby wesprzeć. Z drugiej jednak
strony, czułam do niego okropny żal. Zrobił mi za nic wielką scenę
zazdrości i tak po prostu sobie wyszedł, między mną a Lysem do niczego
nie doszło. Nie zastanawiał się jednak nigdy, co ja czułam jak
obściskiwał się z Debrą na moich oczach, nie mówiłam mu nic, choć bardzo
mnie to bolało.
Żałowałam, że zawsze byłam miękka, kiedy go widziałam, że
zawsze mu wybaczałam. Wiele osób ostrzegało mnie mówiąc, żebym nie
dawała mu się uwieść, bo skrzywdził już wiele dziewczyn, a ja głupia
myślałam, że może właśnie dzięki mnie się zmieni i będę dla niego tą
jedyną, taką na zawsze.
Wyszłam na korytarz, po którym krzątało się wiele lekarzy,
pielęgniarek i pacjentów. Poszłam do gabinetu, który należał do mojego
lekarza prowadzącego, ponieważ chciałam go się spytać, kiedy mogę wyjść.
Zapukałam i usłyszałam ‘’proszę’’.
- Dzień dobry – powiedziałam, wchodząc do gabinetu. Biurko, za
którym siedział mężczyzna, było zrobione z ciemnego drewna, a fotel z
czarnej skóry. Podłoga była wyłożona ciemnobrązowymi panelami. Na
ścianie, która była koloru jasnobrązowego, wisiały różne dyplomy za
wykonywany zawód i tym podobne.
- Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna, lekko się uśmiechając. –
Usiądź – rzekł, wskazując na mały taborecik znajdujący się naprzeciw
jego biurka.
- Chciałam się zapytać, kiedy mogłabym już wyjść.
- Myślę, że już stan poprawił się na tyle, by opuścić szpital już
dzisiaj – odparł, biorąc z białego kubka łyk kawy, której zapach
roznosił się po całym pomieszczeniu. – Wydrukowałem już twój wypis.
Możesz się pakować i iść do domu.
- Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się do faceta i skierowałam się w stronę drzwi. – Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiedział.
Zaczęłam pakować swoje ubrania do jasnoniebieskiej walizki.
Chwyciłam do ręki parę miętowych dżinsów i biały t-shirt z wieżą Eiffela
i je ubrałam. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, kierując się w
stronę drzwi wyjściowych. Gdy byłam na zewnątrz, wyjęłam z mojej białej
torebki czarnego smartfona i gdy chciałam zadzwonić po taksówkę, przede
mną zatrzymał się niebieski samochód. Gdy uchyliła się szyba, zobaczyłam
za kierownicą Rozalię.
- Cześć! Podwieźć cię? – spytała, na co ja przytaknęłam. Wsiadłam do
auta, w którym brzmiała bardzo głośna muzyka. Gdy piosenka leciała
trochę dłużej, rozpoznałam, że to utwór zespołu Winged Skull, ulubionego
zespołu Kastiela.
- Jak tam się trzymasz? – spytała białowłosa, na chwilę odrywając swój wzrok od drogi.
- Ehh… Staram się być silna – rzekłam, otwierając drzwi od
samochodu, ponieważ dziewczyna zatrzymała się tuż przed moim domem.
- Posłuchaj, może wpadniesz dzisiaj do mnie o szesnastej? Leo pracuje do późna, więc możemy spokojnie pogadać.
- Dobrze. Przyjdę. Cześć! – powiedziałam wysiadając z pojazdu.
Białowłosa odjechała z piskiem opon i po chwili zniknęła za zakrętem.
Przekręciłam kluczykiem zamek w drzwiach i weszłam do domu.
Walizkę postawiłam w salonie, a sama uwaliłam się na sofie. Przytulając
do siebie poduszkę, skuliłam się, a po moich policzkach spłynęły łzy. W
tej chwili czułam się okropnie, nie mogłam sobie znaleźć nigdzie
miejsca. Kastiela przy mnie nie było, nie wspierał mnie w tej chwili, w
której naprawdę go potrzebowałam. Spojrzałam na zegarek, który stał na
brązowym stoliku niedaleko od sofy. Była piętnasta trzydzieści. Czas się
szykować – pomyślałam ocierając łzy i wolnym krokiem kierując się do
przedpokoju. Założyłam na nogi czarne trampki i wyszłam z domu zamykając
go przy tym na klucz. Miałam jeszcze pół godziny, więc postanowiłam się
przejść. Szłam wolno, wcale nie zważając na wolno płynący czas, aż w
końcu dotarłam do dużego, białego domu z czarną dachówką. Wokół domu
były same niebieskie, fioletowe i różowe kwiaty.
Zapukałam do drzwi, przy których od razu pojawiła się złotooka.
Zdjęłam bez słowa buty i podążyłam za nią do salonu. Obie zasiadłyśmy
przy czarnej, skórzanej kanapie, przy której znajdował się ciemnobrązowy
stolik pokryty małym i białym obrusikiem.
- Jak tam się czujesz? – spytała.
- Dobrze…
- Ehh… Dziewczyno nie kłam. Lys mi wszystko powiedział. Kastiel to
zwykły burak i tyle – powiedziała, przytulając mnie mocno do siebie.
- Może i jest burakiem, ale widać, że też to wszystko bardzo
przeżył. Najpierw dowiedział się, że jestem w ciąży, z której nie był za
bardzo zadowolony, później poronienie, a na sam koniec zobaczył jak
Lysander mnie przytulał – odparłam.
- Czekaj, czekaj... To Lysander ciebie przytulił? – spytała zdziwiona.
- No tak… Zaskoczył mnie tym gestem, bo prawie nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą.
- A patrz, mi o tym nie powiedział – oznajmiła zawiedziona. – Myślę,
że się w tobie zakochał – powiedziała, zaskakując mnie tymi słowami.
- We mnie? On mnie uważał tylko za dziewczynę swojego przyjaciela! Za nikogo więcej…
- Jasne, jasne. Wiesz, Lysander mógł na ciebie zawsze patrzeć z
boku, może nie okazywał swoich uczuć, bo wiesz jaki jest tajemniczy i
jeszcze na jego drodze stał Kastiel, który jest dla niego jak brat –
rzekła. Rozmawiałyśmy tak do dwudziestej pierwszej, aż w końcu
pojechałam taksówką do domu.
Wstałam
rano i chciałam pójść do szkoły. Miałam dość wylanych łez i ciągłego
smutku, który ostatnio był częstym gościem w moim sercu. Założyłam swoje
najlepsze ubrania, umalowałam się nawet tak jak najlepiej potrafiłam,
zjadłam szybkie śniadanie i ruszyłam w stronę szkoły. Miałam jeszcze
niecałą godzinkę, ale Kastiel zawsze był w szkole wcześniej by zapalić
sobie papierosa i zrobić w piwnicy krótką próbę ze swoim zespołem.
Szłam przez park mijając różnych ludzi, którzy siedzieli sobie na
ławce, trzymali się za ręce i rozmawiali. Tak bardzo brakowało mi ust
Kastiela, które atakowały moje bardzo łapczywie i namiętnie. Chciałam z
nim wszystko z nim wyjaśnić i naprawić tą całą sytuację, która z minutę
na minutę, stawała się coraz bardziej chora. Wyjęłam z kieszeni mojego
białego Smartfona, chcąc zobaczyć, która to godzina i czy zdążę jeszcze
na próbę zespołu Kasa. Miałam jeszcze bardzo dużo czasu, więc
postanowiłam przejść się do miejsca, gdzie czerwonowłosy poprosił mnie o
chodzenie.
Układałam sobie w głowie dialog, co mam powiedzieć brązowookiemu,
ale to co zobaczyłam... Całował ją, przytulał, szeptał pewnie jakieś
czułe słówka do ucha. Jakby tego było mało, robił to w tym samym
miejscu, gdzie rozpoczął się nasz związek, który okazał się być zwykłą
pomyłką. Zawsze się zastanawiałam, w czym Debrah jest lepsza ode mnie.
Zawsze ubierała się dość wyzywająco, robiła mocny makijaż i starała się
załatwić wszystko przez łzy. Ja natomiast, zawsze byłam szarą myszką,
która ubierała się w zwykłe rurki, dość za duże t-shirty, robiłam sobie
tylko makijaż na specjalne okazje, starałam się być zawsze szczera i
uczciwa.
Postanowiłam, że dziś nie pójdę do szkoły, a co mi się przez to
stanie? Nie będę miała stu procentowej frekwencji? Nic mi się przez to
nie stanie, Kas wiele razy nie chodził do szkoły i przez to nic mu się
nie stało, nadal pozostał tym, kim zawsze był - bezdusznym buntownikiem,
którego największym pragnieniem było zaliczyć wszystkie panny w szkole i
nie tylko. W tej chwili byłam smutna, zła i szczerze po mojej głowie
zaczęły krzątać się dziwne myśli, o których pisać mi jest tutaj
zakazane. Postanowiłam jednak sobie, że muszę być silna, twarda i że nie
mogę tak po prostu się poddać. Musze mu dać nauczkę, a żeby wymyślić
coś naprawdę dobrego, musiałam się poradzić kogoś, kto się zna na tym
doskonale - Rozalii. Oj Roza naprawdę ma nosa do zemst i innych rzeczy
tego typu.
Szłam do domu złotookiej, która na całe szczęście była w domu, bo
o jedenastej musiała pojechać do sklepu Leo, a przecież nie opłaciło
jej się zwalniać po trzech godzinach lekcji. Doszłam do jej pięknego
domu, który był otoczony równie urodziwymi kwiatami, których zapach
można było wyczuć dwieście metrów od jej posiadłości. Zapukałam i wcale
nie musiałam czekać długo, aż białowłosa zaprosi mnie do swojego domu.
Usiadłyśmy w salonie, ja popijając malinowy sok, a ona kawę, którą
zawsze piła rankiem.
- No kochana, co cię do mnie sprowadza? Coś związane pewnie z Kaśką? - powiedziała. Zawsze nazywała tak buntownika.
- Tak, niestety - rzekłam, a po chwili opowiedziałam jej całą historię, która spotkała mnie w parku.
- Hmm... Myślę, że najpierw powinnaś z nim porozmawiać, nim razem
dla niego jakąś zemstę. Powiedz mu, że widziałaś go z Debrą i spytaj się
go, co to ma w ogóle znaczyć, że spotyka się z nią za twoimi plecami -
odparła
- Ale Roza, powiedz mi co tu wyjaśniać? Przecież to wiadome, że on
ją nadal kocha, ale bez wzajemności. Znowu go pewnie oszuka, a on
później wróci do mnie, albo poszuka sobie innej... znowu.
Była dziesiąta, a ja właśnie wracałam od Rozalii. Zagapiłam się i
nagle poczułam jak na kogoś wpadam. Spojrzałam na bok i tym ktosiem był
Lysander. Na bladych policzkach białowłosego, pojawiły się rumieńce.
- Przepraszam - powiedziałam i starając się go wyminąć, chciałam iść szybko do domu.
- Nie, to moja wina. Chcesz się przejść w ramach przeprosin na kawę?
Byśmy porozmawiali, co? - rzekł uśmiechając się do mnie i gestem ręki
uniemożliwiając mi ucieczkę.
- J-jasne, czemu nie!
Wsiedliśmy do pięknego, ciemnozielonego samochodu chłopaka, którego kolor niemalże wpadał w czerń. Przy kawiarni coffe lovers* byliśmy
już pięć minut później. Weszliśmy do środka. Wszędzie było czuć
niesamowity zapach różnych ciast, muffin i ciastek, który unosił się w
powietrzu i zachęcił aby kupić choć jedną z tych rzeczy. W środku
budynku panował bardzo słodki klimat, aczkolwiek był on troszkę
stonowany ciemnymi panelami i czarno-białymi zdjęciami różnych babeczek,
kaw, ciast i tortów. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a ściany
były pomalowane na kolor miętowy. Lada, przy której składano zamówienia,
była pomalowana na ciemny brąz, który można nazwać było czekoladowym
kolorem, zaś blat był wyłożony o dwa tony jaśniejszym kolorem z drewna.
Zasiedliśmy przy jasnobrązowym stoliku, który zakryty był białym
obrusikiem. Miejsce było przeznaczone dla dwóch osób, a naprzeciw
miejsca klienta, były ceratki z nadrukiem pięknej filiżanki, w której
oczywiście znajdowała się kawa. Od razu podszedł do nas nieziemsko
przystojny kelner, którego brązowe włosy były w lekkim nieładzie.
Mężczyzna ubrany był w czarny garnitur, który idealnie komponował się z
jego ciemną karnacją*.
- Dzień dobry. Zamawiają coś państwo?
- Tak. Poproszę dwie latte - rzekł - Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że podjąłem decyzję za ciebie - odparł zmieszany
- Nie, oczywiście, że nie. Lubię latte - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Rozmawialiśmy długo, śmiejąc się i żartując.
- Pogodziłaś się z Kasem? - zapytał
- Nie, jeszcze nie i wątpię, czy na razie chcę z nim rozmawiać.
- Chcesz o tym pogadać? - spytał na co ja kiwnęłam głową. Nie było
to dla mnie wielką tajemnicą, że pokłóciłam się z Kasem i myślę że Lys
zasługiwał na to, bym opowiedziała mu o wszystkim. Gdy już mu o
wszystkim opowiedziałam Lysander najwyraźniej nie mógł uwierzyć, że jego
przyjaciel dalej utrzymuje kontakty z Debrą.
- Ehh... Nie przejmuj się nim, on nie jest ciebie wart - powiedział,
a jego słowa mnie zupełnie zaskoczyły, lecz nie na tyle bym wzięła je
sobie jakoś specjalnie do serca.
Po wielu godzin szczerej rozmowy, białowłosy odwiózł mnie pod sam dom. Wysiadł i otworzył mi drzwi.
- Dzięki za dzisiejszy dzień. Naprawdę bardzo się cieszę, że na
ciebie wpadłam - powiedziałam uśmiechając się najpiękniej jak
potrafiłam.
- Nie ma za co - powiedział nieśmiało przybliżając się do mnie.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, który był jak muśnięcie
skrzydeł motyla, po chwili nasze języki toczyły zawziętą walkę o
dominację...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz