Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

sobota, 28 lutego 2015

Zagubiona

Weszłam do domu i zdjęłam moje przemoczone buty i płaszcz. Chmury również płakały. Weszłam do salonu i usiadłam na sofie, która była kremowa. Wzięłam do ręki pilot i włączyłam nim telewizor. W telewizji leciały jakieś nudne i stare telenowele. Przełączyłam na kanał muzyczny i na nim leciały same nudy. Jakieś ,, nie wiem czy wierzę  jej wyłączyłam telewizor i położyłam się spać. Po kilku minutach odpłynęłam do krainy Morfeusza. 
            Obudził mnie dźwięk mojego dzwonku do telefonu. Na wyświetlaczu migało imię “Kastiel“. Nie mam zamiaru z nim gadać - pomyślałam i odrzuciłam połączenie. Chłopak dobijał się jeszcze z dziesięć minut, ale ja nie odbierałam. W końcu jednak dał sobie spokój. Odetchnęłam z ulgą i poszłam do kuchni by zrobić sobie coś porządnego, na kolację. Zrobiłam sobie kanapkę z serem i szynką. Po chwili po kanapce nie było już śladu. Umyłam talerz i poszłam do łazienki. Wykąpałam się i przebrałam się w jasnoniebieską pidżamę. Poszłam do salonu, bo o 20:05 był mój ulubiony program, Hell‘s Kitchen. Oglądałam pożerając popcorn, który przygotowałam wcześniej. Już szef Amaro miał kogoś wywalić, ale ten moment przerwał dzwonek do drzwi.  Podeszłam do nich i nie spoglądając przez wizjer otworzyłam je. Gdy zobaczyłam kto złożył mi wizytę, nogi się pode mną ugięły.   Był to Kastiel.  W tej chwili w ogóle nie chciałam go oglądać.
- Cześć. Mogę wejść? - zapytał, a ja nie mogąc wydusić, ani jednego słowa kiwnęłam -głową i zaprosiłam go gestem ręki do środka. 
               Weszliśmy do salonu i spoczęliśmy na kanapie. Siedzieliśmy długo w ciszy, aż on w końcu przemówił.
- Czemu nie odbierałaś telefonu? Zrobiłem coś nie tak? - spytał spokojnie. Pokręciłam głową przecząco. 
- M-masz kogoś innego? - zapytał drżącym głosem.
- N-nie. Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć? - odparłam patrząc się na niego ze smutkiem, a równocześnie ze złością. Jak on może myśleć, że jestem jakąś ladacznicą?
- To o co chodzi? - spytał.
Między nami znowu nastała napięta cisza. 
- Jestem w ciąży... - powiedziałam, a po moim policzku poleciała łza.
- To nie może być prawda! Przecież się zabezpieczaliśmy! - krzyczał na mnie. Teraz dopiero zrozumiałam, że w ogóle się nie zmienił.
- Czy to w ogóle moje dziecko? - spytał się niespodziewane. 
- A niby czyje, jak nie twoje? - teraz dopiero nerwy zaczęły mi puszczać. 
- No nie wiem, może Armina, Alexy'ego, Lysandra, a może nawet pana gospodarza? Z nimi wszystkimi spędzasz dużo czasu! - zaczął głośno wrzeszczeć. 
- Bo to moi przyjaciele! Odkąd pojawiła się ta twoja była Debrah zmieniłeś się Kastiel. I to bardzo! 
- Nie mieszaj w to Debrah! To nie jej wina, że puszczasz się na prawo i lewo! - teraz to przegiął!
- Wyjdź stąd. Nigdy, ale to przenigdy nie wracaj. 
- Zobaczymy jak dasz sobie radę, z wychowaniem tego bachora. Alimentów nie będę na pewno płacił! - krzyknął i wyszedł. Jak on mógł mi to zrobić? Ja go kochałam... Oczywiście, mogłam się tego spodziewać. Ja go nigdy nie zdradziłam. Jak z Alexy'm? Przecież to gej! Jak mógł oskarżać o oto Lysa, swojego najlepszego kumpla? Ja go za bardzo kochałam, żeby go zdradzić... Mogłam się niby spodziewać tego, że nie pokocha naszego dziecka. Szkolny buntownik przewijający pieluszkę małemu bobaskowi. Jakby to wyglądało? JAK!? 
      Miałam dość wrażeń jak na ten dzień. Położyłam się na kanapie i... zasnęłam. 


Następny dzień
          Gdy obudziłam się rano, szybko do łazienki i zwymiotowałam. Dzisiaj nie idę do szkoły. Zadzwonię do Violi. Muszę jej to powiedzieć, w końcu to moja najlepsza przyjaciółka! 
  Wzięłam niepewnie mojego niebieskiego iPhone. Weszłam w kontakty i chciałam wykręcić numer Violetty, ale coś mnie powstrzymało. Bałam jej się o tym powiedzieć, bo nie wiedziałam jak zareaguje. Może się ode mnie odwróci, tak samo jak Kastiel? Może z drugiej strony nie będzie tak źle, i będzie mnie wspierać na duchu? Dobra, dzwonię. 
- Halo? Violetta? - spytałam niepewnie. 
- Tak. To ty Aria? - usłyszałam głos po drugiej stronie. 
- Tak. Violu, mogłybyśmy się spotkać w parku za piętnaście minut? 
- Tak, a coś się stało? Masz jakiś taki dziwny głos... - powiedziała najwyraźniej wyczuwając smutek w moim głosie. 
- N-nie. To znaczy tak. A zresztą wytłumaczę ci wszystko na miejscu. Pa - powiedziałam rozłączając się. 
Wzięłam mój telefon i włożyłam go do mojej jasnokremowej kopertówki. Poszłam do przedpokoju i założyłam kremowe balerinki. Wyszłam i powoli szłam przez ulicę, aż w końcu doszłam do parku. Usiadłam na pobliskiej ławce i czekałam na Violettę. Po pięciu minutach fioletowowłosa przyszła. Ubrana była w grzeczną białą sukienkę, w ręku jak zwykle trzymała swój fioletowy szkicownik. Na nogach miała białe balerinki, z żółtą kokardką. Usiadła koło mnie, spojrzała się na mnie troskliwie i spytała:
- Co się stało? 
- Jestem w ciąży... - rzekłam spuszczając głowę. Potem zapanowała długa cisza. Wcale nie była napięta, ale czułam się dziwnie. 
- To dziecko Kastiela? - Teraz mnie wkurzyła. Wiedziała, że ja jego tylko kocham, a pyta się mnie o takie rzeczy. 
- No, a niby czyje jak nie jego? - zaczęłam się na nią drzeć. - Wiesz jak bardzo go kochałam i kocham go zresztą teraz. Nigdy bym go nie zdradziła. Nigdy!
- Przepraszam. Nie to miałam na myśli. - powiedziała nieśmiało i spuściła głowę. 
- To ja, przepraszam... Nie powinnam tak na ciebie wyskoczyć... - rzekłam
- Nic się nie stało. Wiedz, że w tej sytuacji możesz zawsze na mnie liczyć. Sorka, ale muszę już lecieć. Umówiłam się z Arminem. Cześć!
- Cześć. - odparłam uśmiechając się. - Miłej randki życzę! - krzyknęłam jak już się oddaliła. Fioletowowłosa tylko się do mnie uśmiechnęła.
           Droga do domu strasznie mi się długo dłużyła. Zwykłe dziesięć minut było dla mnie niemalże wiecznością. Nagle zobaczyłam coś, co bardzo mnie zmartwiło... I złamało mi serce. Zobaczyłam Kastiela jak obściskiwał się z... Debrą! Wiedziałam, że prędzej czy później poleci na jej wytapetowaną buźkę i skąpe ciuszki. W sumie dziecko to nie jego bajka, ale zawsze bardzo lubił zajmować się swoją młodszą siostrą, Alice. Kastiel kochał dzieci. Kiedyś nawet, grał charytatywnie ze swoim zespołem dla dzieciaków z domu dziecka. Może jeszcze zmieni zdanie i pokocha nasze dziecko? Nie. Prędzej uwierzyłabym, że naszą planetę napadło stado ufoludków. Podeszłam do ''zakochanej'' pary i przyglądałam się im dłuższą chwilę. Tak bardzo jej zazdrościłam... Tak bardzo chciałabym być na jej miejscu i całować czerwonowłosego, być blisko niego i czuć zapach jego mocnych perfum. Po paru sekundach odkleili się od siebie i spojrzeli się na mnie. Ona z wyrazem twarzy '' Co się gapisz, debilko?'', a on z '' to nie tak jak myślisz, zaraz ci wszystko wytłumaczę''. Nie chciałam w tej chwili słuchać jego wyjaśnień. Nie za bardzo mnie interesowało co ma mi do powiedzenia. Pewnie wciśnie mi sto bajeczek, że wysysał z jej warg  jad żmii, czy coś w tym stylu. On nie chce wychowywać naszego dziecka, to niech się ode mnie odczepi. Ja na pewno nie podejmę się aborcji. Za bardzo kocham dzieci, by to zrobić. Usłyszałam tylko jak się z nią żegna i szybkie kroki za mną.
- Aria... To nie tak jak myślisz. - zaczął się głupkowato tłumaczyć. 
- Wiesz co? Nie masz żadnych skrupułów. Po co zrobiłeś mi dziecko? Po co mnie uwiodłeś? Wykorzystałeś mnie Kastiel. Teraz noszę nasze dziecko, a ty liżesz się z tą szmatą. Nie widzisz, że ona cię nie kocha? Ona z tobą jest tylko dla kariery. 
- Ale... - i tu nie dałam mu dokończyć. 
- Ale ty jesteś naiwny. Wiesz ile zrobiła ci krzywdy w przeszłości, a ty nadal chcesz z nią być i ją kochasz jak jakiś opętany. Ona to wykorzystuje. Chcesz się widywać z naszym dzieckiem? Tego ci nie zabronię, ale nas już nie ma i nie będzie. Cześć. - rzekłam i pobiegłam w stronę domu. 
          Weszłam do domu i dostrzegłam masę zdjęć na ścianie, na komodzie, które było oprawione w piękną, złotą ramkę. 
- Czas zrobić wiosenne porządki - pomyślałam i wyrzuciłam wszystkie nasze wspólne zdjęcia, prezenty od niego i wszystkie inne rzeczy, które mogłyby mi jego przypominać... Ułożyłam się spać i szybko zasnęłam... 

Następny dzień... 
       Obudziło mnie głośne walenie do drzwi i przeraziłam się nie na żarty. Wstałam z łóżka, jednocześnie dotykając moimi stopami miętowy dywanik, który średnio pasował do mojego pokoju. Założyłam moje koto - kapcie i zeszłam na dół zobaczyć kto to się tak dobija. Otworzyłam drzwi i to był... Kastiel!
- Czego? - powiedziałam patrząc się na niego tak, gdyby moje spojrzenie umiało zabijać po nim nie zostałby ani ślad.
- Musimy pogadać, o wczorajszej akcji i o... dziecku. - wow, takiej przemiany z jego strony nie spodziewałam się nigdy. Prędzej uwierzyłabym w świętego Mikołaja, niż Kastiel Blade miałby się kiedykolwiek zmienić. 
- Wchodź - rzekłam zapraszając go gestem ręki do środka. 
    Siedzieliśmy w salonie. On gapił się w podłogę, a ja na niego, lodowatym wzrokiem. 
- Przyszedłeś tu tylko milczeć? - odezwałam się po kilku sekundach. 
- Nie. Nie wiem od czego zacząć. - powiedział odrywając wzrok od jasnobrązowych paneli i przenosząc brązowe tęczówki na moją osobę. 
- A od czego tu zaczynać? Wytłumacz mi tylko czy jesteś z nią czy nie? A zresztą, powiedz mi tylko czy chcesz wychowywać nasze dziecko. Przemyślałeś to sobie? - powiedziałam 
- Nie, nie jestem z Debrah. Po tym pocałunku, którego byłaś świadkiem... zerwała ze mną. - rzekł i spojrzał się w moje oczy. Zauważyłam w nich smutek, złość, rozczarowanie. Już się miałam na niego rzucić i dać mu porządnie w pysk za to, że przychodzi sobie po prostu ot tak i myśli, że między nami może jeszcze coś być. Nie po tym co mi zrobił, o nie! Mam dość.   
       Zachowuje się w tej chwili ja dziecko, które znudziło się starą zabaweczką i kupuję sobie nową. Potem tamtą ktoś ukradł i teraz znowu chce tę starą zabawkę. Jak mam mu wybaczyć? Jak? Czy w ogóle potrafię to zrobić? Myślę, że potrzebuję czasu. Z drugiej strony, nie chciałabym, żeby dziecko wychowywało się bez ojca, a co jeśli historia znów się powtórzy? Może te dziecko wcale go nie zmieni i nadal będzie tym samym szkolnym buntownikiem, który zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. 
- Czego ode mnie oczekujesz? - spytałam patrząc się obojętnym i wręcz znudzonym wzrokiem w jego tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady. 
- Przebaczenia. - nie wiedziałam, że w ogóle zna to słowo. 
- Pieprzysz? Po tym co mi zrobiłeś? - Nareszcie wybuchłam wstając i zaczęłam nerwowo chodzić po pomieszczeniu. 
- Wiem, ale czasu nie dam rady cofnąć. Zacznijmy wszystko od początku. - powiedział również wstając i zatrzymując mnie na chwilkę. Ujął moją twarz w swoje ręce, bym mogła spojrzeć w jego oczy. 
- Umówmy się tak. Daj mi tydzień, by to przemyśleć. - powiedziałam i spojrzałam się na niego, dając mu do zrozumienia, by wyszedł. Zrozumiał przekaz i wyszedł rzucając: Mam nadzieję, że podejmiesz dobrą decyzję... 


TYDZIEŃ PóŹNIEJ...
         Dzień jak co dzień. Umówiłam się z Kastielem, by oznajmić mu moją decyzję. Uwierzcie mi, że wcale nie była ona taka prosta, jaka się wydawała. Może się teraz wydawać Wam, że jestem naiwna, ale... Wybaczyłam mu... Wiem, że głupio postąpiłam, jestem naiwna i w ogóle, ale teraz będzie taka próba. Czy będzie się starał. Jeśli tej próby nie przejdzie z nami będzie koniec i nie będzie miał żadnej szansy... 
- Halo, Kastiel? - zadzwoniłam do niego, ciesząc się, że znowu będziemy razem. 
- Halo? Nie, to Debrah, a kto mówi? - powiedział damski głos po drugiej stronie słuchawki...
Ja myślałam, że się zmienił. Że skończył z tą Debrah! Czy ja zawsze muszę być taka naiwna? 
Pobiegłam do mojego pokoju i beczałam z dobre dwie godziny. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Miałam nadzieję, że to Violetta. Zawsze lubiła wpadać do mnie w soboty. Zeszłam na dół i zobaczyłam za drzwiami Kastiela. 
- Debrah mówiła mi, że dzwoniłaś... - powiedział. Ubrany był w zwykłą czarną bluzę, która była lekko rozsunięta przez co było widać jego czerwony t-shirt z logiem grupy rockowej ''Black guitar''.
- Tak. Naprawdę myślałam, że się zmienisz Kastiel. Miałam dać Ci szansę, ale nie wiem czy powinnam po tym jak Debrah odebrała telefon. Nie staję wam na drodze życia z nią będziesz szczęśliwszy. Pamiętaj o naszym dziecku, nie może się wychowywać bez... - przerwał mi moją ''przemowę'' namiętnym pocałunkiem, w którym było tyle pasji... Tyle miłości i tęsknoty. Nie mogłam, znaczy nie chciałam oderwać się od niego. Tak bardzo za nim tęskniłam. Gdy w końcu zrozumiałam, że to co robię jest złe, odsunęłam się od niego. 
- Daj mi szansę. - szepnął, a ja stałam jak wryta nie mogąc wypowiedzieć nawet zwykłego ''Nie''. Kiwnęłam tylko głową dając mu do zrozumienia, że to zrobiłam. On mnie pocałował w policzek i wyszedł. Zostawił mnie i moje zagubione myśli sam na sam. Nie wiedziałam czy dobrze czy źle postąpiłam. Byłam... Zagubiona...
Moja ciąża stała się już widoczna. Wszyscy już wiedzieli... Jedni gratulowali, drudzy się wyśmiewali. Osób, które mi gratulowały było naprawdę dużo. Bo była to prawie połowa szkoły. Chociaż większość mnie nie znała, no ale cóż. Do szkoły chodziłam, ponieważ nie mogłam jeszcze załatwić sobie nauczania indywidualnego. Indywidualne nauczanie było dostępne w czwartym miesiącu ciąży. Bałam się, że ktoś mnie popchnę i stracę tą małą osóbkę, która jest jakby częścią mnie. Kas, wspierał mnie na każdym kroku. Chyba się zmienił... Troszczył się o mnie, starał się by nic mi nigdy nie brakowało. 
          Nadszedł dzień, w którym była dyskoteka szkolna. Kastiel namówił mnie żebym tam poszła chociaż w ogóle tego nie chciałam. Dyskoteki są po to by tańczyć, a nie siedzieć. I w ogóle ja z tym brzuchem? Phi! Z początku się opierałam, mówiłam, że nie chcę iść, ale Kas zapewnił mnie, że cały czas będzie się mną opiekował i jeśli będziemy się nudzić na tej imprezce to pójdziemy się gdzieś przejść. W końcu się zgodziłam. Nie wiedziałam jak się ubrać. W końcu dyskoteka nie wypada pójść w starym i wyciągniętym dresie, no nie? Postanowiłam założył białą sukienkę z ćwiekami po bokach. Oczywiście ta sukienka była bardzo luźna. Zrobiłam lekki make-up i założyłam długie, białe kolczyki ze złotymi serduszkami w środku. Dostałam je od Kastiela w dniu naszej sześciomiesięcznicy. Ehh... Czasem potrafił być romantyczny. Umalowałam moje oczy ciemnobrązowym cieniem do powiek. Podkreśliłam moje kości policzkowe różowym pudrem. Moje usta pomalowałam brzoskwiniowym błyszczykiem. O dziewiętnastej miał wpaść Kastiel. Spojrzałam na zegar i stwierdziłam, że zostało mi jeszcze pięć minut. Założyłam na nogi czarne buty na dwu centymetrowym koturnie. Usiadłam na moim jasnofioletowym fotelu i czekałam na niego. Spojrzałam na wiszący na ciemnofioletowej ścianie zegarek. Za chwilę powinien być. - pomyślałam i usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam szybkim krokiem i je otworzyłam. Zobaczyłam Kastiela, który prezentował się nieziemsko. Jego czerwone włosy sięgające parę centymetrów za ramiona, zastąpiły czarne włosy obcięte na tak zwanego Irokeza. Uśmiechnął się do mnie. 
- Widzę nowy image. - zaśmiałam się. 
- Mam nadzieję, że lepszy. - mruknął. 
- No pewnie. Idziemy? - spytałam się. 
- A co mamy tu stać? - warknął. Ah... Kas, którego kocham powrócił. Objął mnie i szliśmy w stronę samochodu. Pchnął furtkę i po chwili znaleźliśmy się na chodniku. Podeszliśmy do czarnego Volkswagena Scirocco. Wsiedliśmy i jechaliśmy tak w ciszy z trzy minuty. Nie miałam daleko do liceum. Było to jakieś dwadzieścia minut na piechotkę. Wysiedliśmy z samochodu. Impreza najwidoczniej już się rozpoczęła, bo było słychać głośną muzykę. Weszliśmy do środka. Kas zaciągnął mnie na górę. Nie było tam nikogo. Zaczął prowadzić do chłopskiej toalety i pocałował mnie bardzo namiętnie. Całowaliśmy się tak bardzo długo, dopóki Kas nie zaczął zdejmować mi sukienki. 
- Kas... Jestem w ciąży... Boję się, że coś stanie się naszemu dziecku. - powiedziałam kładąc swoje ręce na jego umięśnionym torsie i lekko go odepchnęłam. 
- Rozumiem... Poczekaj na mnie na korytarzu przyniosę nam coś do picia. - rzucił i wyszedł z toalety. Wyszłam za nim i usiadłam na schodach. Wstałam i poczułam jak ktoś mnie spycha ze schodów. 
           Leżałam na podłodze, w kałuży krwi, trzymając się za brzucho. Zanim zamknęłam oczy, zobaczyłam Amber i jej koleżaneczki, które stały nade mną i się śmiały... Nie miałam siły nic powiedzieć. Szepnęłam tylko - Pomóżcie mi... One odpowiedziały mi tylko głośnym śmiechem... 



W tym samym czasie 
Lysander
          Stałem z moim bratem Leo i rozmawialiśmy. Dyrektorka stała pod ścianą z innymi nauczycielami i rozmawiała z nimi o czymś bardzo zacięcie. Wokół nas, bardzo dużo osób tańczyło w rytm piosenek, puszczanych przez Armina i Alexy’ego.  Nienawidziłem nigdy imprez, przeciwieństwie do mnie i Leo, Rozalia uwielbiała tańczyć. Tańczyła z Iris, Melanią, nawet Natanielem, który specjalnie na dzisiejszą imprezę ubrał koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. 
    - Cz-cześć Lys… - rzekła nieśmiało do mnie Violetta. 
    - Cześć Violu. Coś się stało?
    - N-nie… Mam taką prośbę. Mógłbyś zanieść to Ari? Ja muszę zaraz jechać do domu i nie mogę jej tego dać… - niemalże wyszeptała fioletowłosa, spuszczając wzrok i wpatrując się w swoje jasnozielone buty na obcasach. 
    - Dobrze, a wiesz może gdzie ona jest? 
    - Tak. Powinna być na górze. – rzekła, na co ja wziąłem od niej niewielką torebkę, która była cała lekko fioletowa i miała napisane ‘’Be happy’’. Poszedłem na górę i usłyszałem głośny wrzask. To co zobaczyłem przeraziło mnie. Na podłodze leżała Aria, cała we krwi, a nad nią Amber, Li i Charlotte. Nie spodziewałem się tego po nich. Wiedziałem, że Amber jej nienawidzi, ale żeby usiłować ją zabić? 
    - Amber, co ty jej zrobiłaś? – spytałem wściekły. Blondynka tylko się na mnie rzuciła i mnie przytuliła.
    - Lyyy-siuu. Jak ty możesz mnie o takie coś podejrzewać? – odpowiedziała odrywając się ode mnie – Dziewczyny zresztą potwierdzą to, bo byłam w łazience poprawić makijaż. 
          Nie wiedziałem co mam najpierw zrobić – czy wezwać pogotowie, czy zawołać Kastiela, który w tej chwili przepadł jak kamień w wodzie. 
    - Dziewczyny, idźcie po Kastiela i opowiedzcie mu całą prawdę, skoro mi nie chcecie nic powiedzieć. – rzekłem kucając obok dziewczyny i wyjmując z kieszeni od mojej ciemnozielonego płaszcza mój telefon. Wystukałem na lekko zarysowanym ekranie telefonu numer do pogotowia, zadzwoniłem i podałem dokładny adres. Odłożyłem telefon i zobaczyłem biegnącą po schodach dyrektorkę, wraz z Violettą. 
    - Lysander!!! – krzyknęła przerażona – Wezwałeś pogotowie? 
    - Tak. – odpowiedziałem i przykucnąłem obok dziewczyny. Jej brązowe włosy okalały jej delikatną twarz, która nawet w tej chwili była przepiękna. Nigdy nie dostrzegałem jak bardzo była piękna. Zawsze uważałem ją tylko za dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela. Traktowałem ją też dosyć chłodno – na korytarzu tylko zwykłe ‘’cześć’’ i tyle, rozmawiałem z nią chyba tylko raz. Wiele razy Kastiel mówił mi o ich kłótniach, które zdarzały się dosyć często. Ignorowałem słowa przyjaciela skierowane pod jej temat. Mówił, że nie ma zamiaru niańczyć żadnego dziecka i udawać szczęśliwą rodzinkę. Nagle poczułem mocne popchnięcie, straciłem równowagę i upadłem. Zobaczyłem Kastiela, który przy niej kucnął. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale w jego brązowych tęczówkach można było dostrzec strach. Wszyscy byli bardzo przejęci i czekali na szkolną pielęgniarkę, która moim zdaniem w niczym by tutaj i tak nie pomogła. 
DWA DNI PÓŹNIEJ 
          Obudziłam się w zupełnie nieznanym mi miejscu. Wokoło było wszystko białe: kołdra, którą byłam przykryta, okna, ściany i nawet drzwi. Domyśliłam się, że na pewno jestem w szpitalu, ale nie pamiętałam nic ze szkolnej dyskoteki, aż po wyjście Kastiela. Próbując sobie coś przypomnieć usłyszałam pukanie do drzwi. Leżąc i spodziewając się czerwono włosego w drzwiach zobaczyłam Lysandra. 
    - Cześć – powiedział. Byłam bardzo zdziwiona jego wizytą. Czy za jego sprawą jestem akurat tutaj?
    - Cześć – odpowiedziałam – usiądź. Chłopak spełnił moje polecenia i usiadł na białym krzesełku obok mojego łóżka. Przez chwilę spoglądaliśmy w swoje oczy, a między nami nastała nieprzyjemna cisza. Wcale nie była ona napięta, była ona jak już wcześniej wspominałam po prostu nieprzyjemna. 
    - Ekhem… A gdzie Kastiel? – spytałam. 
    - Jest w domu… Bardzo się tym przejął… - rzekł. 
    - Ale czym? 
    -  Emmm… Jakby ci to powiedzieć… - odparł, nerwowo drapiąc się po swojej głowie. 
    - Normalnie, prosto z mostu – odpowiedziałam uśmiechając się nerwowo. Nie wiedziałam co się stało. 
    - Bo widzisz… Ty poroniłaś – na słowo ‘’poroniłaś’’ w moich oczach zebrały się łzy. To nie mogła być prawda… Nie mogła. W życiu nie przypuszczałabym, że to właśnie dlatego znalazłam się w szpitalu. Odkryłam się i nagle zobaczyłam, że dość krągłe brzuszko zamieniło się w normalne płaskie brzucho. Dotknęłam je i… nic nie poczułam. Nie poczułam mojego dziecka, jego kopania w moim brzuchu. 
    - Przykro mi – rzekł białowłosy przysuwając się do mnie i uwięził mnie w swoich silnych ramionach. Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej i moczyłam jego białą koszulę swoimi łzami. 
          Oderwałam się od niego, bo usłyszałam głośne chrząknięcie. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłam Kastiela. Jego twarz była bardzo przemęczona. Ubrany był w zwykłe szare dresy i białą bokserkę. Podszedł tylko do Lysandra i z całej siły uderzył go pięścią w twarz, a mnie obdarzył tylko pełnym złości spojrzeniem… 
Patrzyłam na zamykające się z trzaskiem drzwi. Nie wiedziałam, czemu czerwonowłosy tak zareagował na to, że Lysander mnie przytulił. Owszem, sama byłam tym bardzo zdziwiona, że chłopak z którym rozmawiałam może ze dwa razy, przytulił mnie w chwili, kiedy właśnie tego potrzebowałam. We wpatrujących się we mnie dwukolorowymi tęczówkami Lysandra, mogłam odczytać przerażenie, które spowodowane było dziwnym zachowaniem Kastiela. Sam był pewnie bardzo zdziwiony zachowaniem swojego przyjaciela, który nigdy wcześniej go nie uderzył. W okolicy jego zielonego oka, dostrzegłam lekkie limo.



     - Ja już lepiej pójdę – powiedział białowłosy i wyszedł, zostawiając mnie samą ze swoimi zagubionymi myślami. Odsunęłam kołdrę na bok i podniosłam swoją białą bluzkę od pidżamy do góry, tak że było widać mi brzuch. Dotknęłam go i nie mogłam uwierzyć, że mieszkaniec tego miejsca nigdy tam nie powróci…


          Przymknęłam oczy i poczułam na swoich policzkach słone łzy, które od razu starłam swoją dłonią. To był najgorszy dzień w moim życiu – kłótnia z Kasem i utrata dziecka… W tej chwili bardzo chciałam cofnąć czas i wcale nie iść na tą durną dyskotekę. Jedna chwila, a tak zmieniła moje życie… Nie było przy mnie nikogo, ani Kasa i ani jednej osoby z mojej rodziny, zresztą to i tak nie nowość. Rodziców nigdy nie interesował mój los, ani co się ze mną dzieje, równie dobrze mogłabym dla nich umrzeć. Może teraz uznacie, że przesadzam, ale taka jest prawda. Nieraz mama z ojcem źle mnie traktowali, wyrzucali z domu – to przez nich znalazłam się w Anglii. Inni mieli szczęśliwy dom, rodzinę, a ja mieszkałam w jednej, wielkiej patologii.*

           Przymknęłam swoje powieki i nawet nie wiedząc kiedy, odpłynęłam w krainę Morfeusza. Obudziłam się, rozglądając się po sali, w której się znajdowałam. Moje ciało było bardzo obolałe, prawdopodobnie od ciągłego leżenia. Postanowiłam rozprostować kości i pochodzić trochę po pomieszczeniu. Podeszłam do okna i zerknęłam na parking. Moją uwagę przykuły czerwone włosy jakiegoś chłopaka wysiadającego z samochodu, na co zabiło mi gwałtownie serce. Zobaczyłam, jak chłopak podszedł do brunetki jadącej na wózku inwalidzkim. Odwrócił się i to jednak nie był Kastiel… W środku poczułam smutek, że jednak nie przyszedł, żeby mnie odwiedzić, żeby ze mną porozmawiać, żeby wesprzeć. Z drugiej jednak strony, czułam do niego okropny żal. Zrobił mi za nic wielką scenę zazdrości i tak po prostu sobie wyszedł, między mną a Lysem do niczego nie doszło. Nie zastanawiał się jednak nigdy, co ja czułam jak obściskiwał się z Debrą na moich oczach, nie mówiłam mu nic, choć bardzo mnie to bolało.

          Żałowałam, że zawsze byłam miękka, kiedy go widziałam, że zawsze mu wybaczałam. Wiele osób ostrzegało mnie mówiąc, żebym nie dawała mu się uwieść, bo skrzywdził już wiele dziewczyn, a ja głupia myślałam, że może właśnie dzięki mnie się zmieni i będę dla niego tą jedyną, taką na zawsze.  

           Wyszłam na korytarz, po którym krzątało się wiele lekarzy, pielęgniarek i pacjentów. Poszłam do gabinetu, który należał do mojego lekarza prowadzącego, ponieważ chciałam go się spytać, kiedy mogę wyjść. Zapukałam i usłyszałam ‘’proszę’’.

     - Dzień dobry – powiedziałam, wchodząc do gabinetu. Biurko, za którym siedział mężczyzna, było zrobione z ciemnego drewna, a fotel z czarnej skóry. Podłoga była wyłożona ciemnobrązowymi panelami. Na ścianie, która była koloru jasnobrązowego, wisiały różne dyplomy za wykonywany zawód i tym podobne.

     - Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna, lekko się uśmiechając. – Usiądź – rzekł, wskazując na mały taborecik znajdujący się naprzeciw jego biurka.

     - Chciałam się zapytać, kiedy mogłabym już wyjść.

     - Myślę, że już stan poprawił się na tyle, by opuścić szpital już dzisiaj – odparł, biorąc z białego kubka łyk kawy, której zapach roznosił się po całym pomieszczeniu. – Wydrukowałem już twój wypis. Możesz się pakować i iść do domu.

     - Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się do faceta i skierowałam się w stronę drzwi. – Do widzenia.

     - Do widzenia  – odpowiedział. 
          Zaczęłam pakować swoje ubrania do jasnoniebieskiej walizki. Chwyciłam do ręki parę miętowych dżinsów i biały t-shirt z wieżą Eiffela i je ubrałam. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Gdy byłam na zewnątrz, wyjęłam z mojej białej torebki czarnego smartfona i gdy chciałam zadzwonić po taksówkę, przede mną zatrzymał się niebieski samochód. Gdy uchyliła się szyba, zobaczyłam za kierownicą Rozalię.

     - Cześć! Podwieźć cię? – spytała, na co ja przytaknęłam. Wsiadłam do auta, w którym brzmiała bardzo głośna muzyka. Gdy piosenka leciała trochę dłużej, rozpoznałam, że to utwór zespołu Winged Skull, ulubionego zespołu Kastiela.

     - Jak tam się trzymasz? – spytała białowłosa, na chwilę odrywając swój wzrok od drogi.

     - Ehh… Staram się być silna – rzekłam, otwierając drzwi od samochodu, ponieważ dziewczyna zatrzymała się tuż przed moim domem.

     - Posłuchaj, może wpadniesz dzisiaj do mnie o szesnastej? Leo pracuje do późna, więc możemy spokojnie pogadać.

     - Dobrze. Przyjdę. Cześć! – powiedziałam wysiadając z pojazdu. Białowłosa odjechała z piskiem opon i po chwili zniknęła za zakrętem.

          Przekręciłam kluczykiem zamek w drzwiach i weszłam do domu. Walizkę postawiłam w salonie, a sama uwaliłam się na sofie. Przytulając do siebie poduszkę, skuliłam się, a po moich policzkach spłynęły łzy. W tej chwili czułam się okropnie, nie mogłam sobie znaleźć nigdzie miejsca. Kastiela przy mnie nie było, nie wspierał mnie w tej chwili, w której naprawdę go potrzebowałam. Spojrzałam na zegarek, który stał na brązowym stoliku niedaleko od sofy. Była piętnasta trzydzieści. Czas się szykować – pomyślałam ocierając łzy i wolnym krokiem kierując się do przedpokoju. Założyłam na nogi czarne trampki i wyszłam z domu zamykając go przy tym na klucz. Miałam jeszcze pół godziny, więc postanowiłam się przejść. Szłam wolno, wcale nie zważając na wolno płynący czas, aż w końcu dotarłam do dużego, białego domu z czarną dachówką. Wokół domu były same niebieskie, fioletowe i różowe kwiaty. 

          Zapukałam do drzwi, przy których od razu pojawiła się złotooka. Zdjęłam bez słowa buty i podążyłam za nią do salonu. Obie zasiadłyśmy przy czarnej, skórzanej kanapie, przy której znajdował się ciemnobrązowy stolik pokryty małym i białym obrusikiem.

     - Jak tam się czujesz? – spytała. 

     - Dobrze…

     - Ehh… Dziewczyno nie kłam. Lys mi wszystko powiedział. Kastiel to zwykły burak i tyle – powiedziała, przytulając mnie mocno do siebie.

     - Może i jest burakiem, ale widać, że też to wszystko bardzo przeżył. Najpierw dowiedział się, że jestem w ciąży, z której nie był za bardzo zadowolony, później poronienie, a na sam koniec zobaczył jak Lysander mnie przytulał – odparłam.

     - Czekaj, czekaj... To Lysander ciebie przytulił? – spytała zdziwiona.

     - No tak… Zaskoczył mnie tym gestem, bo prawie nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą.

     - A patrz, mi o tym nie powiedział – oznajmiła zawiedziona. – Myślę, że się w tobie zakochał – powiedziała, zaskakując mnie tymi słowami.

     - We mnie? On mnie uważał tylko za dziewczynę swojego przyjaciela! Za nikogo więcej…

     - Jasne, jasne. Wiesz, Lysander mógł na ciebie zawsze patrzeć z boku, może nie okazywał swoich uczuć, bo wiesz jaki jest tajemniczy i jeszcze na jego drodze stał Kastiel, który jest dla niego jak brat – rzekła. Rozmawiałyśmy tak do dwudziestej pierwszej, aż w końcu pojechałam taksówką do domu.
Wstałam rano i chciałam pójść do szkoły. Miałam dość wylanych łez i ciągłego smutku, który ostatnio był częstym gościem w moim sercu. Założyłam swoje najlepsze ubrania, umalowałam się nawet tak jak najlepiej potrafiłam, zjadłam szybkie śniadanie i ruszyłam w stronę szkoły. Miałam jeszcze niecałą godzinkę, ale Kastiel zawsze był w szkole wcześniej by zapalić sobie papierosa i zrobić w piwnicy krótką próbę ze swoim zespołem. 
        
        Szłam przez park mijając różnych ludzi, którzy siedzieli sobie na ławce, trzymali się za ręce i rozmawiali. Tak bardzo brakowało mi ust Kastiela, które atakowały moje bardzo łapczywie i namiętnie. Chciałam z nim wszystko z nim wyjaśnić i naprawić tą całą sytuację, która z minutę na minutę, stawała się coraz bardziej chora. Wyjęłam z kieszeni mojego białego Smartfona, chcąc zobaczyć, która to godzina i czy zdążę jeszcze na próbę zespołu Kasa. Miałam jeszcze bardzo dużo czasu, więc postanowiłam przejść się do miejsca, gdzie czerwonowłosy poprosił mnie o chodzenie.

        Układałam sobie w głowie dialog, co mam powiedzieć brązowookiemu, ale to co zobaczyłam... Całował ją, przytulał, szeptał pewnie jakieś czułe słówka do ucha. Jakby tego było mało, robił to w tym samym miejscu, gdzie rozpoczął się nasz związek, który okazał się być zwykłą pomyłką. Zawsze się zastanawiałam, w czym Debrah jest lepsza ode mnie. Zawsze ubierała się dość wyzywająco, robiła mocny makijaż i starała się załatwić wszystko przez łzy. Ja natomiast, zawsze byłam szarą myszką, która ubierała się w zwykłe rurki, dość za duże t-shirty, robiłam sobie tylko makijaż na specjalne okazje, starałam się być zawsze szczera i uczciwa.

        Postanowiłam, że dziś nie pójdę do szkoły, a co mi się przez to stanie? Nie będę miała stu procentowej frekwencji? Nic mi się przez to nie stanie, Kas wiele razy nie chodził do szkoły i przez to nic mu się nie stało, nadal pozostał tym, kim zawsze był - bezdusznym buntownikiem, którego największym pragnieniem było zaliczyć wszystkie panny w szkole i nie tylko. W tej chwili byłam smutna, zła i szczerze po mojej głowie zaczęły krzątać się dziwne myśli, o których pisać mi jest tutaj zakazane. Postanowiłam jednak sobie, że muszę być silna, twarda i że nie mogę tak po prostu się poddać. Musze mu dać nauczkę, a żeby wymyślić coś naprawdę dobrego, musiałam się poradzić kogoś, kto się zna na tym doskonale - Rozalii. Oj Roza naprawdę ma nosa do zemst i innych rzeczy tego typu. 

        Szłam do domu złotookiej, która na całe szczęście była w domu, bo o jedenastej musiała pojechać do sklepu Leo, a przecież nie opłaciło jej się zwalniać po trzech godzinach lekcji. Doszłam do jej pięknego domu, który był otoczony równie urodziwymi kwiatami, których zapach można było wyczuć dwieście metrów od jej posiadłości. Zapukałam i wcale nie musiałam czekać długo, aż białowłosa zaprosi mnie do swojego domu. Usiadłyśmy w salonie, ja popijając malinowy sok, a ona kawę, którą zawsze piła rankiem. 
  
     - No kochana, co cię do mnie sprowadza? Coś związane pewnie z Kaśką? - powiedziała. Zawsze nazywała tak buntownika. 

     - Tak, niestety - rzekłam, a po chwili opowiedziałam jej całą historię, która spotkała mnie w parku. 

     - Hmm... Myślę, że najpierw powinnaś z nim porozmawiać, nim razem dla niego jakąś zemstę. Powiedz mu, że widziałaś go z Debrą i spytaj się go, co to ma w ogóle znaczyć, że  spotyka się z nią za twoimi plecami - odparła

     - Ale Roza, powiedz mi co tu wyjaśniać? Przecież to wiadome, że on ją nadal kocha, ale bez wzajemności. Znowu go pewnie oszuka, a on później wróci do mnie, albo poszuka sobie innej... znowu. 

        Była dziesiąta, a ja właśnie wracałam od Rozalii. Zagapiłam się i nagle poczułam jak na kogoś wpadam. Spojrzałam na bok i tym ktosiem był Lysander. Na bladych policzkach białowłosego, pojawiły się rumieńce. 

     - Przepraszam - powiedziałam i starając się go wyminąć, chciałam iść szybko do domu. 
  
     - Nie, to moja wina. Chcesz się przejść w ramach przeprosin na kawę? Byśmy porozmawiali, co? - rzekł uśmiechając się do mnie i gestem ręki uniemożliwiając mi ucieczkę. 
  
     - J-jasne, czemu nie! 

        Wsiedliśmy do pięknego, ciemnozielonego samochodu chłopaka, którego kolor niemalże wpadał w czerń. Przy kawiarni coffe lovers* byliśmy już pięć minut później. Weszliśmy do środka. Wszędzie było czuć niesamowity zapach różnych ciast, muffin i ciastek, który unosił się w powietrzu i zachęcił aby kupić choć jedną z tych rzeczy. W środku budynku panował bardzo słodki klimat, aczkolwiek był on troszkę stonowany ciemnymi panelami i czarno-białymi zdjęciami różnych babeczek, kaw, ciast i tortów. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a ściany były pomalowane na kolor miętowy. Lada, przy której składano zamówienia, była pomalowana na ciemny brąz, który można nazwać było czekoladowym kolorem, zaś blat był wyłożony o dwa tony jaśniejszym kolorem z drewna.

        Zasiedliśmy przy jasnobrązowym stoliku, który zakryty był białym obrusikiem. Miejsce było przeznaczone dla dwóch osób, a naprzeciw miejsca klienta, były ceratki z nadrukiem pięknej filiżanki, w której oczywiście znajdowała się kawa. Od razu podszedł do nas nieziemsko przystojny kelner, którego brązowe włosy były w lekkim nieładzie. Mężczyzna ubrany był w czarny garnitur, który idealnie komponował się z jego ciemną karnacją*.

     - Dzień dobry. Zamawiają coś państwo? 

     - Tak. Poproszę dwie latte - rzekł - Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że podjąłem decyzję za ciebie - odparł zmieszany

     - Nie, oczywiście, że nie. Lubię latte - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Rozmawialiśmy długo, śmiejąc się i żartując. 

     - Pogodziłaś się z Kasem? - zapytał

     - Nie, jeszcze nie i wątpię, czy na razie chcę z nim rozmawiać.

     - Chcesz o tym pogadać? - spytał na co ja kiwnęłam głową. Nie było to dla mnie wielką tajemnicą, że pokłóciłam się z Kasem i myślę że Lys zasługiwał na to, bym opowiedziała  mu o wszystkim. Gdy już mu o wszystkim opowiedziałam Lysander najwyraźniej nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel dalej utrzymuje kontakty z Debrą.

     - Ehh... Nie przejmuj się nim, on nie jest ciebie wart - powiedział, a jego słowa mnie zupełnie zaskoczyły, lecz nie na tyle bym wzięła je sobie jakoś specjalnie do serca. 

        Po wielu godzin szczerej rozmowy, białowłosy odwiózł mnie pod sam dom. Wysiadł i otworzył mi drzwi. 

     - Dzięki za dzisiejszy dzień. Naprawdę bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłam - powiedziałam uśmiechając się najpiękniej jak potrafiłam. 

     - Nie ma za co - powiedział nieśmiało przybliżając się do mnie. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, który był jak muśnięcie skrzydeł motyla, po chwili nasze języki toczyły zawziętą walkę o dominację...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój tekst